Dawno, dawno temu, pewnego lutowego wieczoru, grupa zmęczonych wędrowców przedzierała się przez zasypane śniegiem Gorce. Grupa powoli zaczynała opadać z sił, wszyscy byli zdrowo przemarznięci – częste długie postoje przeznaczone na rozległe panoramki od prawa do lewa i lewa do prawa nie wpływały pozytywnie na ciepłotę i nastoje uczestników wycieczki. Śnieg był świeży i nieprzetarty, nogi coraz cięższe, a słońce właśnie zaczynało zachodzić. Nagle w oddali, na zboczu góry zajaśniało światełko, a blask nadziei również rozpromienił serca podróżników. Nie wiadomo gdzie ukrywane do tej pory siły, a może już po prostu desperacja, zamieniły ociężałe kroki w lekki kłus, zniechęcenie w radość – nastąpił szalony bieg w dół, tarzanie się po śniegu a wesołe okrzyki wypełniły całą dolinę. Za źródłem światełka stał mały domek, a w domku mieszkała stareńka babcia i maluteńki dziadek, którzy z gorącą zupą już oczekiwali od jakiegoś czasu przybycia wędrowców. Nie zwlekając długo, gdyż tak jak byli zmęczeni, tak też i byli głodni, zasiedli przy wielkim stole. Do tego dnia wszyscy uczestnicy pamiętnej kolacji zastanawiają się co dokładnie dalej się działo; czy to był efekt wycieńczenia i późniejszego rozluźnienia organizmu? Umiejętnego rozlewania zupy przez kolegę Tomka? Czy może babcia rzeczywiście dodała jakiegoś magicznego zioła do zupy? Wiadomo tylko, że została wtedy opowiedziana po raz pierwszy i niestety zarazem i ostatni "Historia o Bobrach i Puszczańskich Chłopcach", która wywoływała przez długie godziny wybuchy radości, ale sama jej treść uległa zatarciu, tak że legendą stała się sama okoliczność jej opowiedzenia.